To nie był magiczny, szczęśliwy wieczór dla kibiców we Włocławku. Anwil po raz drugi w tym sezonie spotkał się ze Stelmetem Zielona Góra i po raz drugi przegrał. Dotkliwie. Świetnie zagrał Jarosław Zyskowski, u Rottweilerów zabrakło mocy pod koszem, w efekcie mistrzowie Polski przegrali 79:95.
Choć wszyscy zdawali sobie sprawę, że w mocno okrojonym składzie Anwil może nie sprostać aktualnym liderom PLK, to czwartkowy wieczór pokazał, jak bardzo brakuje w rotacji kontuzjowanych Karolaka, Moore’a i Jonesa. Zwłaszcza brak tego ostatniego dał się mocno we znaki. Włocławianie bez swojego centra mieli kłopot z walką na tablicach, notorycznie przegrywając walkę o zbiórki i pozwalając na ponowienia rywalom.
Tylko pierwszych kilkadziesiąt sekund dawało nadzieje na wyrównane widowisko. Po chwili jednak zielonogórzanie rozpoczęli strzelecki popis kilkukrotnie dziurawiąc kosz Anwilu rzutami z dystansu. Dość powiedzieć, że po pierwszych 10 minutach Anwil przegrywał już 30:12 i niewiele skazywało na to, że zdoła się jeszcze podnieść.
Choć druga kwarta przyniosła zastój w grze Zastalu i pozwoliła na zmniejszenie straty ( w pewnej chwili już 23-punktowej) do 11 oczek (35:46), jednak nadzieje okazały się złudne. Po przerwie Stelmet dominował i nie pozwolił nawet przez chwilę na utratę bezpiecznej przewagi. Włocławianie tego dnia mieli ogromny kłopot ze skutecznością. Niezależnie, czy rzuty oddawano z dystansu, czy spod samej obręczy nikt nie mógł mieć pewności, że piłka wpadnie do kosza rywali.
Ostatnia kwarta nie przyniosła cudownej odmiany i chwilami można było odnieść wrażenie, że zarówno kibice, jak i sami koszykarze czekają już tylko na końcową syrenę. Ostatecznie Anwil przegrał 79:95 po bardzo jednostronnym pojedynku.
Komentarze (0)