A nawet sensacji, bo w tym starciu faworyt był jeden. Naszpikowany gwiazdami AEK Ateny w siódmej kolejce BCL pojawił się we Włocławku by wygrać. Rottweilery jednak nie poddały się łatwo. To był mecz, który przez większą część mógł się podobać, a nawet zachwycać kibiców we Włocławku. Niestety nie udało się obronić Hali Mistrzów. Anwil przegrał to spotkanie 77:79
Zadziwiające. Tak w jednym słowie można oddać grę Anwilu w pierwszej kwarcie spotkania z AEK Ateny. Skazani na porażkę koszykarze z Włocławka zagrali przeciwko naszpikowanej gwiazdami ekipie Iliasa Papatheodorou tak jak życzyliby sobie kibice w każdym spotkaniu. Z determinacją w obronie, przynoszącą przechwyty i kolejne punkty po zabójczych kontrach.
Znakomitą kreatywnością w ataku i zespołowością jakiej nie widziano we włocławskiej hali niemal od rozpoczęcia sezonu. Jednym słowem Anwilowi wychodziło niemal wszystko i gdyby nie kolejne problemy na deskach, grę przeciwko utytułowanym rywalom można by nazwać perfekcyjną. Znakomite, widowiskowe akcje prezentowali Wroten i Ledo, co rusz podrywając publiczność w Hali Mistrzów. Anwil po 10 minutach prowadził 22:18, a gdyby nie trzypunktowy rzut Howarda Saint- Rosa, oddany równo z końcową syreną, przewaga ta byłaby jeszcze wyższa.
Sen trwał nadal w drugiej kwarcie spotkania, z drugiej strony, uczciwie przyznajmy, że gry z podobnym zaangażowaniem i skutecznością oczekiwano od mistrzowskiego Anwilu od początku sezonu. Zaangażowania i nieustępliwości, bo to właśnie wyróżniało Anwil w środowy wieczór. Obrona, w której brylował Michał Sokołowski nie pozwalała rywalom na wiele. Po raz kolejny dobrze prezentował się Freimanis, walczący na swojej i atakowanej tablicy, gdzie z dobrej strony pokazywał się też Dowe. Przez większość tej części gry, to Anwil dyktował warunki rywalom. Do czasu. Na cztery minuty przed końcem kwarty coś zaczęło psuć się w znakomicie funkcjonującej maszynie. Poprawiła się nieco defensywa greków, a podopieczni Igora Milicicia zaczęli oddawać rzuty z kompletnie nieprzygotowanych pozycji. Z trzynastopunktowej przewagi pozostawało coraz mniej. Sygnał do odrabiania strat dał Stefan Jankovic, dzięki któremu przewaga Anwilu stopniała do 8 „oczek”. Prawdziwym koszmarem okazała się jednak końcówka tej odsłony, a katem Anwilu Charis Giannopoulos. Jego dwie trójki (łącznie osiem punktów w końcówce) pozwoliło ekipie z Aten wrócić do gry. Do przerwy to włocławianie prowadzili jednak 39:36.
Druga połowa rozpoczęła się od mocnych ciosów gości. Ponownie dał o sobie znać Giannopoulos i wkrótce AEk wyszedł na kilkupunktowe prowadzenie. Jego rozmiary mogły być mniejsze, gdyby nie kolejne pudła z linii osobistych. I to właśnie wolne, Ricky’ego Ledo na sześć minut przed końcem kwarty zatrzymały ofensywę gości, którzy dotąd powiększali swoją przewagę (40:46). To on też wziął na siebie ciężar gry w kolejnych minutach. Choć Anwil przegrywał, dotrzymywał kroku rywalom. Po trzydziestu minutach Anwil przegrywał 56:58.
Ostatnia kwarta nie zawiodła tych, którzy liczyli na emocje do ostatniej sekundy. Żadnej z drużyn nie udawało się zdobyć i utrzymać większego prowadzenia a na ostatniej prostej przed końcowym gwizdkiem w zdecydowanie lepszej sytuacji był Anwil. Pozostawały jeszcze nieco ponad dwie i pół minuty gry, kiedy do głosu doszli goście. Najpierw za trzy trafił Keith Langford, który na dodatek był faulowany. Pewnie wykorzystany wolny dał psychiczny komfort i wyraźnie "spiął" graczy Igora Milicicia. Ten sam zawodnik niebawem trafił za dwa i to Anwil musiał gonić wynik. Niestety zabrakło skuteczności. Na dwie sekundy przed końcem rzut na wagę zwycięstwa oddał Wroten. Piłka jednak nie doleciała do kosza. Rozgrywający myślał, że jest faulowany przez Maciulisa. Gwizdki sędziów jednak milczały.
Komentarze (0)