To była nieprawdopodobna runda play off. To były nieprawdopodobne półfinały i równie nieprawdopodobny, wspaniały finał, który był kwintesencją koszykarskich emocji i co najważniejsze kwintesencją pięknej koszykówki. Ostatni mecz serii nie był inny. Porywający, nieprawdopodobny i ze szczęśliwym finałem. Anwil Włocławek ponownie mistrzem Energa Basket Ligi po zwycięstwie nad Polskim Cukrem 77:89.
Jeśli ktoś szukałby definicji atomowego wejścia w mecz, powinien zainteresować się początkiem decydującego spotkania tegorocznych finałów EBL. Festiwal strzelecki, jaki początkowo zafundowali kibicom zawodnicy obu drużyn, był niesamowity. Kolejne rzuty z dystansu wpadały do kosza ze zdumiewającą regularnością. Trafiali Szewczyk, Łączyński i Almeida, dynamicznym wejściem pod kosz popisał się Lichodiej, a kibice w Arenie Toruń mogli mieć problem za nadążaniem z sytuacją na parkiecie, zwłaszcza, że Polski Cukier nie pozostawał dłużny odpowiadając trójkami Umeha i Gruszeckiego. Ten festiwal „trójek” spowodował, że po dziesięciu minutach toruńskiego spotkania na tablicy wyników widniał rezultat 21:28 dla włocławian.
Druga kwarta przyniosła uspokojenie gry i choć Anwil utrzymywał wciąż ponad 5 punktów przewagi, to jednak nic nie wskazywało na to, że ekipę Twardych Pierników da się tego dnia łatwo przełamać. Znakomitą passę kontynuował Łączyński, trafiając trzecią trójkę. Kolejne dołożyli Michalak, Lichodiej i Broussard i w ten sposób Anwil odpowiadał na popisy podkoszowych z Torunia, którzy musieli zastąpić w zdobywaniu punktów fatalnie dysponowany w tej części gry obwód. Notując fenomenalną skuteczność z dystansu (66%) Rottweilery prowadziły po 20 minutach 40:50.
Po przerwie obraz gry nie uległ zmianie. Dzięki rzutom Lichodieja Anwil powiększył przewagę do 13 punktów. I przez dłuższy czas tak właśnie kształtował się wynik. Włocławianie imponowali nie tylko skutecznością, ale także wysoką intensywnością gry. Pozostawało pytanie, czy grając tak aktywnie Anwil jest w stanie wytrzymać ten mecz kondycyjnie. Póki co udawało się to. Na dwie minuty przed końcem kwarty, po rzucie z dystansu Simona Anwil prowadził już 15 punktami. W ostatniej sekundzie kwarty na najwyższe dotąd prowadzenie wyprowadził Anwil Almeida. Kibice z Włocławka oszaleli z radości gdy na tablicy wyników pojawił się wynik 58:75.
Po rzucie Broussarda i przy wyniku 60:79, na trybunach, na których zasiadło wielu fanów Anwilu, powoli rozpoczęło się świętowanie. Jednak rzut za trzy Gruszeckiego był sygnałem, że na odbieranie gratulacji jest jeszcze za wcześnie. Pomimo prób, wciąż jednak Twarde Pierniki nie były w stanie zbliżyć się na mniej niż 16 punktów a czas uciekał. Trener Mihevc poprosił o czas na 6 minut przed końcem spotkania. Po powrocie na parkiet, kolejnym rzutem z dystansu popisał się Gruszecki i przewaga Anwilu stopniała do 14 punktów. I taką pozostawała przez kolejne minuty. Jednak torunianie nie rezygnowali. Najpierw po niesportowym przewinieniu Broussarda przewaga Anwilu stopniała do 10 punktów, po chwili trójka Kuliga doprowadziła do stanu 75:84, do końca pozostawały dwie minuty. Jednak na tym pościg torunian się zakończył. Kiedy na niespełna minutę przed końcem za dwa trafił Zyskowski było już jasne – Anwil mistrzem Polski sezonu 2018/2019 po wygranej 77:89.
Ekipa od początku sezonu prześladowana kontuzjami, ekipa, która w fazie zasadniczej nie przekonywała do siebie porywającą grą okazała się najlepszą w kraju. Łukasz Cegliński z Polsatu Sport wskazywał po meczach z Arką, że Anwil ma coś, co trudno jest określić inaczej niż jako „mistrzowskość” - i ta cecha, bardziej charakteru, niż umiejętności była chyba najważniejszą w finałowej serii. Jeśli dodamy do tego trenerski kunszt trenera Igora Milicicia, który potrafił ukryć słabości własnej rotacji i wyeksponować jej atuty otrzymamy ten właśnie efekt – Tej nocy Włocławek nie zaśnie.
Komentarze (0)