Podobno to ten czas, kiedy sezon zaczyna się na nowo a każda z ekip ma przed sobą szansę na napisanie historii od nowa. Po niezbyt udanej rundzie zasadniczej podopieczni Igora Milicicia zapewne chętnie udowodniliby prawdziwość tych słów. Runda play off Energa Basket Ligi ruszyła z impetem. Anwil po emocjonującym pojedynku pokonał Slam Stal 89:84.
Drugie kolejne spotkanie pomiędzy Anwilem, a BM Slam Stal rozpoczęło się niemal identycznie jak niedzielne, od szybkiej serii punktów Rottweilerów. Tym razem „katem” dla ostrowian okazał się Lichodiej, a „licznik” punktów gospodarzy zatrzymał się na stanie 9:0. Tym razem jednak goście zdołali opanować swoje szyki nieco szybciej i nie pozwolili na zbudowanie kilkunastpunktowej przewagi. Mało tego, po kolejnych punktach Chylińskiego, na 5 minut przed końcem zdołali dojść włocławian na zaledwie dwa punkty. Nie na wiele się to jednak zdało. Duet Almeida-Zyskowski szybko uspokoił sytuację dając Anwilowi 7 punktów przewagi. I taką też różnicą punktową zakończyła się pierwsza kwarta.
Kolejna z prawd dotyczących rozgrywek tej fazy mówi, że play off to czas weteranów. Takiego miana nie można odmówić Michałowi Ignerskiemu, którego siedem punktów w ciągu pierwszych pięciu minut tej części gry pozwoliło na utrzymanie zdobytej wcześniej przez Anwil przewagi. Jednak już chwilę potem, włocławski skrzydłowy faulował niesportowo Marasa i ostrowianie zbliżyli się na cztery punkty a po chwili, gdy za dwa trafił Ware, ponownie udało im się dojść przeciwników na dwa „oczka” i ponownie Anwil odskoczył. Duża w tym zasługa Lichodieja, który zmienił na parkiecie Ignerskiego. Niemniej ostrowianie wciąż utrzymywali się w grze i na przerwę schodzili przy stanie 46:42.
Taki wynik dawał nadzieję na to, że pierwszy mecz play off we Włocławku padnie łupem przyjezdnych i pierwsze minuty trzeciej kwarty pokazały, że jest to scenariusz bardzo realny. Choć po rzucie Almeidy za trzy punkty, włocławianie znów wyszli na 8 punktowe prowadzenie, nagle jednak nastąpiła katastrofa. Straty, niecelne rzuty i w końcu faul techniczny dla trenera Milicicia sprawiły, że po czterech punktach Ware'a na tablicy wyników pojawił się remis. Na sześć i pół minuty przed końcem kwarty, po punktach Kinga goście po raz pierwszy wyszli na prowadzenie i mecz zaczął się od nowa, choć ten reset nie dotyczył niestety gry Anwilu.
Powtarzające się straty, brak pomysłu na sforsowanie defensywy ostrowian i rozkojarzenie. Tak w skrócie można by scharakteryzować poczynania Rottweilerów. Nic dziwnego, że goście zdołali wypracować najwyższe w tym spotkaniu pięciopunktowe prowadzenie. Wynik trzeciej kwarty ustalił Ignerski, trafiając jeden z dwóch osobistych i Anwil przegrywał 67:69.
Czwarta odsłona zaczęła się od gry punkt za punkt. Goniący rywali Anwil nie dawał za wygraną i drużyny kilkukrotnie wymieniały się na prowadzeniu. W połowie kwarty za trzy punkty trafił Almeida i gra zaczęła toczyć się wokół utrzymania nader skromnego prowadzenia włocławian (78:75). To była wojna nerwów, w której liczyło się przede wszystkim to, kto opanuje emocje i popełni mniej błędów niż przeciwnicy. Agresywna obrona i brak swobody w ataku obu stron spowodowały, że o punkty było wyjątkowo trudno. Impas przełamał Simon, trafiając „zza łuku” na 80 sekund przed końcem spotkania. Wynik 85:81 nie gwarantował zwycięstwa, ale nakładał presję na ostrowian. Ostatecznie bohaterem końcówki stał się Almeida, który przechwycił piłkę zagraną przez Ware'a i podał do Zyskowskiego a ten umieścił piłkę w koszu. 6 punktów przewagi na 25 sekund przed końcem, to jednak było wciąż za mało, by być pewnym wygranej. Ostrowianie nacierali. Trzy osobiste Chylińskiego pozwoliły na zmniejszenie straty, jednak faul taktyczny na Simonie nie przyniósł efektu. Gracz Anwilu trafił oba wolne, a gdy po chwili Almeida przechwycił piłkę, Hala Mistrzów oszalała. Anwil – Stal 1:0 w serii do trzech zwycięstw.
Komentarze (0)