Sądząc po pozycji jaką sobotni rywale Anwilu zajmują w ligowej tabeli, można było się spodziewać, że pojedynek z Treflem, dla podopiecznych Igora Milicicia będzie miłym i przyjemnym spacerem przed własną publicznością i okazją do efektownego debiutu Ivana Almeidy, który w piątek dołączył do ekipy a w sobotę doczekał się owacyjnego przywitania przez włocławskich kibiców.
Początek spotkania nie był jednak w wykonaniu włocławian najlepszy, a Trefl, dzięki trafieniom Varanauskasa i Zagoraca utrzymywał kilka punktów przewagi. Kiedy na trzy minuty przed końcem kwarty na parkiecie zameldował się Almeida, Hala Mistrzów „oszalała”, kiedy zaś chwilę później trafił zza łuku „eksplodowała”. Kolejne „eksplozje” przemieniły się w euforię, po tym kiedy Kabowerdeńczyk popisał się efektownym wsadem. Choć jednak w ataku sytuacja Rottweilerów wyglądała dobrze, to jednak w obronie wciąż zdarzały się błędy wykorzystywane przez graczy znad morza.
Na początku drugiej kwarty, „autostrada” pod koszem włocławian została nieco zablokowana. Od stanu 23:26, Rottweilery najpierw doprowadziły do remisu a po chwili wyszły na czteropunktowe prowadzenie po przechwycie i atomowym wsadzie Almeidy. Jeśli ktoś zastanawiał się jeszcze, skąd niebywała sympatia jaką cieszy się „El Condor” wśród włocławskiej publiczności – odpowiedź znalazł właśnie w tej chwili.
Anwil powoli budował prowadzenie i po rzutach Simona (3/3 za trzy) i Zyskowskiego miał już 8 punktów zaliczki. Nerwowa końcówka kwarty zmieniła niewiele i do szatni Anwil schodził przy stanie 55:50.
Choć początek drugiej połowy należał do włocławian, którzy w pewnym momencie prowadzili już 11 punktami, to Trefl nie dawał za wygraną. Szczelna obrona zaowocowała kłopotami Rottweilerów i w połowie tej części gry, głównie dzięki Śmigielskiemu, sopocianie przegrywali już tylko dwoma punktami. Czas wzięty przez Igora Milicicia, pomógł o tyle, że udało się zatrzymać graczy z Sopotu, jednak oddawane częstokroć „na siłę” rzuty i nerwowość w ataku nie pozwalały na powiększenie przewagi. Tymczasem Trefl, rozrzucając piłkę po obwodzie, potrafił kreować swoje szanse na dystansie i z powodzeniem je wykorzystywać. Trafienia Zagoraca i Jeszke spowodowały, że trzecia kwarta zakończyła się remisem.76:76.
W czwartej kwarcie Anwil „obudził” Nikola Marković, którego sześć kolejnych punktów pozwoliło na uspokojenie gry włocławian. Kiedy zaś, po przechwycie Almeidy, Zyskowski trafił za dwa i na tablicy ukazał się wynik 87:79 do gry Rottweilerów wróciła jakość z początku trzeciej kwarty. Tego spotkania nie można było już przegrać. Anwil wygrywa mecz z Treflem 97:85.
Król wrócił i zaczarował włocławskie trybuny. Choć to nie El Condor został bohaterem meczu, bo w tej roli znakomicie odnalazł się Zyskowski, (24 punkty przy 70% skuteczności) zaś w najważniejszych chwilach meczu niezastąpiony był także Marković (20 punktów, w tym 8 w czwartej kwarcie) to jednak Ivan Almeida skupił na sobie największą uwagę publiczności. Przedstawił się 12 punktami 4 przechwytami i 6 asystami potwierdzając, że podobnie jak w ubiegłym sezonie wciąż pozostaje znakomitym egzekutorem, który potrafi wziąć na swoje barki ciężar gry. Słowem – robi różnicę. Także, czego nie da się ukryć, na trybunach, które dawno nie były tak „gorące” jak podczas tego spotkania.
Komentarze (0)