Pierwsze spotkanie sezonu 2018/2019 w Hali Mistrzów przypomniało dlaczego włocławscy kibice z utęsknieniem czekali na powrót ligowej koszykówki. Żywiołowy doping wypełnionej po brzegi hali, emocje i piękna gra - tak miało to wyglądać i na to czekano we Włocławku od trzech długich miesięcy. Anwil uporał się z przeciwnikami wygrywając 86 do 82. Choć powiedzmy sobie szczerze - ta inauguracja sezonu we Włocławku nie należała do najlepszych w wykonaniu podopiecznych trenera Milicicia.
Nim jednak na parkiecie rozpoczęły się zmagania koszykarzy, pod dachem Hali Mistrzów pojawiła się pamiątkowa "koszulka. Obok, liczącej sobie już 15 lat, pamiątki mistrzowskiego sezonu 2003, pod dachem hali zawisła kolejna, jeszcze świeża i budząca żywe emocje - mistrzostwa 2018. Przez kolejne długie minuty był to najprzyjemniejszy obraz dla oczu kibiców wypełniających włocławski obiekt. Gra na parkiecie wyglądała gorzej.
Pierwsza połowa meczu z ekipą King Wilki Morskie Szczecin stanowiła dobry argument dla wszystkich, którzy twierdzą, że obecny skład mistrzów polski wydaje się być maszyną "gorzej naoliwioną", niż ta, którą pamiętamy z zakończenia ubiegłego sezonu.
Te obawy mogła potwierdzić już pierwsza odsłona niedzielnego spotkania. Początek nie należał do najlepszych w wykonaniu Rottweilerów. Co prawda, już w drugiej akcji meczu trafił Simon, jednak kolejne minuty należały do ekipy gości. Najpierw rzut za trzy Schenka, później cztery punkty Kikowskiego i to szczecinianie mogli cieszyć się z pięciopunktowego prowadzenia. Niestety, włocławianie nie potrafili przełamać szczelnej obrony ekipy Kinga. Sygnał do odrabiania strat dał jednak Jarosław Zyskowski rzutem za trzy. Swoje dorzucił Michalak i choć fenomenalnie usposobiony w tej kwarcie Kikowski dwa razy skarcił włocławian rzutem zza łuku, to dzięki znakomitej postawie Sobina Anwil wciąż nie pozwalał na zwiększenie przewagi ekipie ze Szczecina.
Następne minuty to kontrolowany chaos i niecelne rzuty z obu stron. I choć Anwil stawiał na twardą obronę, która przynosiła efekt ograniczając poczynania przyjezdnych, to wciąż nie potrafił znaleźć prostej drogi do kosza przeciwnika.
Kiedy na niespełna minutę przed końcem za trzy trafił Harris, było wiadomo, że włocławianie nie dojdą w tej kwarcie przeciwników. Przeciwników, którzy swoją przewagę zawdzięczali głównie więcej niż przyzwoitej skuteczności za trzy (44%), Ostatecznie wygrywając kwartę 22 do 15.
Początek drugiej odsłony nie przyniósł większych zmian w obrazie gry. Ta nie układała się po myśli graczy z Włocławka. Zawodziła skuteczność, zdarzały się proste błędy (jak strata Łączyńskiego w kontrze). Na szczęście szczecinianie nie potrafili zbudować przewagi. Dopiero rzut Lichodieja za trzy i kolejne punkty Kostrzewskiego sprawiły, że Anwil zbliżył się na dwa oczka. Póki co, było to jednak wszystko na co stać było graczy z Włocławka. Kibice oglądali z trybun ekipę bardziej przypominającą tę, z ostatniej kwarty meczu z Asseco, niż tę, która w pierwszym meczu BCL pokonała Venspils. Z drugiej jednak strony ekipa prowadzona przez Łukasza Biela potwierdziła, że rację mają ci, którzy typują ją do miana "czarnego konia" rozgrywek.
Dobrze grający obwód, ze znakomicie chwilami spisującym się Jakubem Schenkiem. Potwierdzający wysoką formę Kostrzewski i wreszcie solidny Harris, to z pewnością gracze, którzy mogą doprowadzić Wilki Morskie wysoko w tym sezonie.
Cztero - pięcio punktowy dystans utzrymywał się przez większość kwarty, na trzy minuty przed końcem jednak wydawało się, że nastąpiło przełamanie.Anwil w końcu poprawił grę w obronie.. Anwil w końcu wyszedł wysoko do przeciwników i wreszcie z dobrym skutkiem. Po przechwytach Simona i Szewczyka, który kilkadziesiąt sekund wcześniej zameldował się na parkiecie - doprowadził do stanu 32:31. Jak jednak już wcześniej bywało i tym razem szczecinianie nie pozwolili na więcej. W ciągu kilkudziesięciu sekund po rzutach Sajusa i Diduszki na tablicy wyników pojawił się wynik 38:31. Przez kolejne minuty rozsądnie grający szczecinianie utrzymywali bezpieczną przewagę. Ostatecznie wygrywając pierwszą połowę 42 do 36.
Druga połowa rozpoczęła się od mocnego uderzenia Anwilu, który w półtorej minuty zniwelował przewagę gości do jednego punktu. Gdy chwilę później piłkę przechwycił Kostrzewski i po asyście Simona Lichodiej trafił spod kosza, hala eksplodowała radością - podopieczni trenera Milicicia prowadzili po raz pierwszy (niemal) od pierwszego gwizdka. Anwil walczył, niemniej nie potrafił zadać decydującego ciosu, a kolejne minuty upływały na nieskutecznej grze obu stron, przerywanej pojedynczymi trafieniami. Wynik oscylował wokół remisu, a jedynym graczem, którego akcje wzbudzały żywiołowy aplauz publiczności, był Michał Michalak, którego dwa trafienia wysforowały Anwil na trzy punkty. Szczecinianie jednak mogli tego dnia liczyć na dobrze dysponowanego Kikowskiego i dobrze walczącego na atakowanej tablicy Sajusa. Nic dziwnego więc, że wynik wciąż oscylował wokół remisu.
Wtedy jednak Tauras Jogela postanowił przypomnieć o swojej obecności na parkiecie. Litewski skrzydłowy trafiając z lini osobistych i półdystansu wyprowadził Wilki na 5 punktów przewagi. I choć wciąż walczył Michalak, kwarta zakończyła sie wynikiem 62:59 dla ekipy gości.
Dwie trójki - Michalaka i Łączyńskiego, którego przeciwnicy niefrasobliwie pozostawili bez opieki, sprawiły, że trzecia kwarta rozpoczęła się w sposób niemal wymarzony dla graczy z Włocławka. Wynik 65 do 64 szybko zmienił się w cztery punkty przewagi po akcji 2+1 Zyskowskiego. W odpowiedzi za trzy trafił Kikowski, ale wtedy po raz kolejny Michał Michalak pokazał, dlaczego powinien być bardzo poważnie brany pod uwagę przez trenera Mike'a Taylora gdy ten rozsyła powołania do narodowej reprezentacji. Rzut za trzy z faulem, chwilę później wsad Parzeńskiego i Anwil objął 7 punktowe prowadzenie.
I wtedy... Anwil ponownie stanął. Na szczęście na chwilę. Przy stanie 74:71 Łączyński trafia jeden osobisty, po chwili zaś Michalak dorzuca kolejną trójkę. Od tej chwili można było mieć wrażenie, że Anwil kontroluje wydarzenia na parkiecie i nie odda prowadzenia do końca. Tak też się stało. Co prawda nie można powiedzieć, że końcówka nie przyniosła emocji ( 84:80 na 16 sekund przed końcem) i kibice w Hali Mistrzów nie mogli być pewni zwycięstwa do końca, ale obserwując sytuację na parkiecie ta niepewność dyktowana była bardziej emocjami, niż przebiegiem ostatnich chwil meczu.
Do zwycięstwa Anwilu, mało przekonywującego, ale jakże cennego, doprowadził kwartet Simon, Kostrzewski, Łączyński, Michalak. Zwłaszcza gra tych dwóch ostatnich w ostatniej kwarcie sprawiła, że Rottweilery poznały smak pierwszego ligowego zwycięstwa. Choć przy okazji warto zauważyć, że ta kwarta mogłaby mieć diametralnie inny przebieg, gdyby nie Simon, który odnotował w niej ważną zbiórkę w obronie i asystę do Lichodieja, który na minutę przed końcem doprowadził do stanu 83:75.
Niemniej pozostaje niedosyt. Chwile przestoju, na które zwracał uwagę na pomeczowej konferencji prasowej trener Igor Milicić przesłoniły chwilami dobrą grę w obronie, przeciwko której (także niestety chwilami) bezradni byli szczecinianie. W ataku po raz kolejny z dobrej strony pokazał się Michalak, dla którego mocno przeciętny mecz o Superpuchar wydaje się już prehistorią, a każdym kolejnym daje dowód na to, że może być jednym z najskuteczniejszych w tym sezonie ligowców.
Cieszyć może też obecny wciąż w poczynaniach włocławian “pazur” - trudno uznać, że 14 przechwytów wzięło się z niczego. Obrona a’la Igor Milicić to danie wciąż w grze włocławian obecne - ale niestety, wciąż w proporcjach które nie mogą zadowolić wymagających jeszcze więcej (po mistrzowskim sezonie) kibiców.
Podsumowując, hasłem tego meczu było słowo “przestój”. Na szczęście dla Anwilu - wilcza wataha stała częściej. Kolejny sprawdzian, tym razem w Basketball Champions League już w środę. Tu o przestojach mowy być nie może. Na parkiecie we Włocławku gościć będzie BC Niżny Nowogrod.
Komentarze (0)