Po dwóch przegranych spotkaniach w lidze tu i ówdzie pojawiały się głosy o początku kryzysu w ekipie lidera tabeli. Noworoczny hit Orlen Basket Ligi pokazał, że włocławianie wrócili na właściwe tory.
Po porażkach z Arą i Śląskiem trener Selcuk Ernak wskazywał, że prowadzona przez niego drużyna musi wrócić do podstaw, przede wszystkim poprawiając grę w defensywie. Rzeczywiście w spotkaniu z Kingiem Szczecin ekipa z Włocławka pokazała to, czym imponowała w pierwszych meczach sezonu – nieustępliwą walkę w obronie. Końcowy wynik meczu może być nieco mylący. Uporczywa obrona włocławian skutkowała bowiem licznymi przewinieniami i w ślad za tym goście aż 42 razy stawali na linii rzutów wolnych (wykorzystali 31 prób). Kiedy jednak gracze Kinga mieli zdobywać punkty „z gry”, widać było, że mają oni problem z obroną włocławian, tworząc nieliczne „czyste” pozycje.
Anwil od początku dyktował tempo spotkania. Szczecinianie prowadzili w tym meczu tylko raz, kiedy po czterech minutach gry celnym rzutem popisał się Aleksander Dziewa (5:6). Gospodarze szybko odpowiedzieli trójkami Kamila Łączyńskiego i Luke’a Petraska i od tej pory to oni kontrolowali wynik. Po pierwszej połowie prowadzili 11 punktami, a w trzeciej kwarcie odnotowali najwyższe 22-punktowe prowadzenie (68:46) i choć King potrafił zmniejszyć straty do ośmiu punktów, to było już wszystko na co stać było tego dnia ekipę ze Szczecina.
Ogromna w tym zasługa Kamila Łączyńskiego, który tego dnia nie tylko dyrygował swoim zespołem (7 asyst), ale wykonał tytaniczną pracę w obronie (5 przechwytów, 4 zbiórki) ale także zamienił się w skutecznego egzekutora (20 punktów, najwięcej w zespole).
Anwil wygrywa z Kingiem 92:78 i na kolejny mecz czekać będzie do 8 stycznia, kiedy w Hali Mistrzów pojawi się Friburg Olympic i włocławianie powalczą o pierwsze zwycięstwo w drugiej rundzie FIBA Europe Cup.
Komentarze (0)