To był mecz. Aktualny mistrz Polski w końcówce sobotniego spotkania w Hali Mistrzów okazał się lepszy od gospodarzy, którzy nie potrafili utrzymać równego tempa gry przez całe spotkanie.
Miłe złego początki – tak można opisać to co w sobotni wieczór działo się na parkiecie we Włocławku. Od pierwszej minuty gry włocławianie prowadzili w spotkaniu z wymagającym rywalem. Kolejne trójki Joesaara, Petraska, Kyzlinka i Sandersa pozwoliły włocławianom zakończyć pierwszą kwartę z 10-punktową przewagą nad rywalami (27:17). W drugiej odsłonie spotkania włocławianie grali jeszcze lepiej. Kolejne rzuty z dystansu pozwalały na budowanie przewagi, dochodzącej do 16 punktów, po minutach gry w kwarcie. Jednak już w końcówce tej części szczecinianie „przebudzili się” i głównie za sprawą celnych osobistych do szatni schodzili przy 8-punktowym prowadzeniu Anwilu (53:45).
To jak grali włocławianie w trzeciej kwarcie można nazwać katastrofą. Anwil zupełnie stracił skuteczność i choć King Szczecin także miał problemy z celnością, to jednak powoli i mozolnie zmniejszał starty, by doprowadzić do remisu na zakończenie tej części gry.
Czwarta kwarta rozpoczęła się od mocnego uderzenia ze strony gości, którzy po trójce Żołnierewicza wyszli na 8-punktowe prowadzenie. Po chwili celne osobiste Woodsona dały Kingowi 11-punktowe prowadzenie. Anwil nie składał jednak broni. Viktor Sanders po raz kolejny pokazał, że potrafi odwrócić losy spotkania. To głównie dziki jego akcjom Anwil na 13 sekund przed końcem zbliżył się na jeden punkt do rywali (88:89). Na 10 sekund przed końcem faulowany taktycznie Żołnierewicz trafił jeden z dwóch osobistych i Rottweilery mały jeszcze szansę na doprowadzenie do remisu, jednak rzyt Sandersa nie znalazł drogi do kosza. Anwil przegrał z KIngiem 88:90.
Komentarze (1)