Grad goli, karne i emocje. Tak wracała Ekstraklasa

2020-06-06 04:46:42, Artykuł partnera

Gdy w drugim tygodniu marca z powodu rozwijającej się pandemii koronawirusa zawieszano rozgrywki Ekstraklasy, poważnie brany pod uwagę był scenariusz całkowitego zakończenia sezonu. Z kryzysem udało się jednak poradzić na tyle, by wznowić ligę i ustalić kalendarz spotkań do ostatniej kolejki. A w pierwszej serii gier po powrocie nie brakowało emocji.

13 marca Górnik Zabrze odmówił wyjazdu do Łodzi na mecz 27. kolejki z ŁKS-em, a władze ligi w porozumieniu z Polskim Związkiem Piłki Nożnej zadecydowały o wstrzymaniu rozgrywek. Nikt wtedy nie myślał, że ligową machinę uda się na nowo uruchomić jeszcze w maju. Wręcz przeciwnie. PZPN szybko zabezpieczył się na wypadek braku możliwości powrotu, przyjmując uchwałę o ewentualnym uznaniu tabeli po 26. kolejce za końcową. Ta decyzja natychmiast wzbudziła głosy krytyki zewsząd. Najmocniej płynęły one ze strony klubów znajdujących się w strefie spadkowej, a dalej mających szanse na utrzymanie. Szczęśliwie, dyskusja o plusach i minusach takiego rozwiązania nie była potrzebna. 29 maja o 18:00 stało się to, na co jeszcze w połowie kwietnia mało kto liczył. Rozgrywki Ekstraklasy zostały wznowione.

Maszyna ruszyła
Szlaki Polsce przetarli Niemcy, którzy z powodzeniem powrócili do gry dwa tygodnie wcześniej i nie bez przyczyny są traktowani jako wzór dla pozostałych państw europejskich z mocnymi ligami, idących w ich ślady - Hiszpanii, Włoch i Anglii. Tuż przed nami na boiska wybiegli też piłkarze w Czechach, uprzednio testujący formę po przerwie w spotkaniach towarzyskich.

Aktualizacja terminarza 27. kolejki spowodowała, że powrót Ekstraklasy świętowano nie w Łodzi, a we Wrocławiu - meczem Śląska z Rakowem. Rodzimy futbol wszedł zaś na “obroty” trzy dni wcześniej. W środku tygodnia, poprzedzającego pierwszy ligowy weekend po pauzie, dokończono ćwierćfinały Pucharu Polski. W następnej fazie zameldowały się Legia Warszawa i Lech Poznań, które dołączyły do Cracovii i Lechii Gdańsk.

Obecni przed ekranami kibice długo musieli czekać na premierowego ekstraklasowego gola we wznowionych rozgrywkach. Dopiero w 83 min. do siatki trafił napastnik Rakowa, Felicio Brown Forbes. Wyrównał w samej końcówce Michał Chrapek i drużyny podzieliły się we Wrocławiu punktami. Pierwsze koty za płoty - maszyna ruszyła.

Wisły w odwrocie
Trzy gole obejrzeli widzowie kolejnego spotkania, w którym Pogoń Szczecin uległa u siebie Zagłębiu Lubin 0-3. “Portowcy” zaliczyli ewidentny falstart. Następnego dnia, 30 maja, o 15:00 zmierzyły się ze sobą ŁKS i Górnik. Tym razem zabrzanie oczywiście pojawili się na stadionie w Łodzi i wracali do domu w bardzo dobrym nastroju, bo zainkasowali cenne trzy punkty po trafieniu Giorgosa Giakoumakisa.

Komplet “oczek” do swojego dorobku dopisali sobie także gracze Piasta Gliwice. Drużyna broniąca tytułu mistrzowskiego z zeszłego roku nie dała nawet najmniejszych szans Wiśle Kraków. Goście z Krakowa i tak mogli potraktować wynik 0:4 jako niewielki wymiar kary, bo tego dnia popełniali gigantyczne błędy w obronie. Piasta do zwycięstwa poprowadził duet Jorge Felix - Piotr Parzyszek. To nie był w ogóle dobry weekend dla zespołów ze stolicy Małopolski, bo przegrała też Cracovia. “Pasy” długo bezbramkowo remisowały na własnym boisku z Jagiellonią, by stracić decydującego gola - autorstwa Przemysława Mystkowskiego - kilka minut przed ostatnim gwizdkiem sędziego.

Za przykładem swojej imienniczki z Krakowa poszła Wisła Płock. Bramkarz “Nafciarzy” też czterokrotnie wyciągał piłkę z siatki, tyle że jego koledzy z pola zdołali raz zrobić to samo. Płocczanie niespodziewanie zostali rozbici u siebie przez Koronę Kielce 1:4.

Dwie twarze szlagierów
Wisienką, a właściwie wisienkami na torcie 27. kolejki były dwa hitowe pojedynki - Lecha Poznań z Legią Warszawa oraz Lechii Gdańsk z Arką Gdynia. I choć po obiecującej występie pierwszej dwójki w Pucharze Polski, to ich starcie zapowiadało się ciekawiej, w pamięci kibiców na pewno bardziej zapadło spotkanie w Trójmieście. W Poznaniu nie dość, że padła zaledwie jedna bramka, to tempo meczu momentami faktycznie pozwalało odnieść wrażenie oglądania sparingu, a nie ligowego szlagieru. Legia zwyciężyła po trafieniu Tomasa Pekharta, który z linii bramkowej skierował piłkę do siatki po uprzednim katastrofalnym błędzie golkipera “Kolejorza”, Mickey’ego van der Harta. Lechici nie wzięli zatem rewanżu na rywalach ze stolicy za jesienną porażkę 1:2.

Przez pierwszą połowę Derbów Trójmiasta wydawało się, że i drugi w teorii najciekawszy mecz zawiedzie oczekiwania sympatyków polskiej ligi. W kolejnych czterdziestu pięciu minutach piłkarze Lechii i Arki zabrali jednak widzów na prawdziwy futbolowy rollercoaster. Pierwsi gola zdobyli gospodarze, później dwukrotnie na prowadzenie wychodzili goście, by w końcówce dać wyrwać sobie zwycięstwo z rąk. Zawodnicy Piotra Stokowca strzelili dwie decydujące bramki odpowiednio w 87. i 95. minucie. A co ciekawe, w ostatniej akcji jeszcze mogli stracić wygraną, ale po uderzeniu głową jednego z arkowców, “Biało-Zielonych” uratował Dusan Kuciak, który sparował piłkkę na poprzeczkę. W tym meczu były aż cztery rzuty karne, gol samobójczy oraz hat-trick - autorstwa Flavio Paixao. Z pewnością obejrzeliśmy jeden z najbardziej porywających meczów sezonu 2019/20.

Przetrwali
W trakcie korona-kryzysu nie tylko zastanawiano się nad przyszłością rozgrywek, lecz może przede wszystkim - samych klubów. Pandemia spowodowała wszakże straty w wielu branżach - ucierpieli przedsiębiorcy, zwykli obywatele, ale też większe firmy, na przykład legalni polscy bukmacherzy. Bukmacherom spadły obroty i zainteresowanie graczy, jedna popularna firma złożyła nawet wniosek o upadłość. Kluby Ekstraklasy na szczęście nie musiały podejmować tak drastycznych kroków i nawet te najbardziej zagrożone, jak Arka, Wisła Kraków czy Korona, przetrwały kryzys. Obyśmy mogli skupić się tylko na futbolu. Bo o futbol i sportową rywalizację tutaj chodzi.

Komentarze (0)


Dodaj swój komentarz