W tej finałowej serii można spodziewać się wszystkiego. I wszystko jest prawdopodobne. Niesamowity, blisko trzygodzinny spektakl przeżyli kibice w Hali Mistrzów. Spektakl pełen emocji, strzeleckich popisów i... z nieplanowaną przerwą. Anwil wygrywa mecz numer 6 103:85 i doprowadza do remisu w najbardziej ekscytującym finale ostatnich lat.
Wbrew spekulacjom, jakie pojawiły się przed tym spotkaniem, do składu Rottweilerów nie powrócił Josip Sobin. W niesamowicie gorącej Hali Mistrzów włocławianie wciąż musieli opierać się na ograniczonej rotacji pod koszem. Co niestety, po raz kolejny, było widać (zwłaszcza w pierwszej połowie) w statystykach na atakowanej tablicy, gdzie torunianie raz po raz ponawiali ataki po zbiórkach. Na szczęście tym razem udało się ograniczyć liczbę strat i na szczęście po raz kolejny fenomenalne zawody rozegrał Simon (31 punktów, 7/10 za trzy) a ważne rzuty trafiali Łączyński i Almeida. Humory psuje tylko kolejna kontuzja. Tym razem, w pierwszej połowie na ławkę zejść musiał Walerij Lichodiej, który nie pojawił się już na parkiecie.
Zażarta walka o każdy metr boiska, przy ogłuszającym dopingu kibiców trwała od początku spotkania. Spotkania, w którym na początku obie strony nie mogły odnaleźć rytmu w ataku. W trzeciej minucie spotkania dwa celne rzuty Almeidy pozwoliły wreszcie wyjść Anwilowi na czteropunktowe prowadzenie. Torunianie wciąż pudłowali a celny rzut Simona zza łuku skłonił Dejana Mihevca do prośby o przerwę przy stanie 9:2. I choć rywalom wreszcie udało się „ustawić” celowniki, to kolejne dwa rzuty trafił znakomity Chase Simon i Anwil wciąż utrzymywał się na prowadzeniu. Po pierwszych dziesięciu minutach przewaga ta wynosiła już 10 punktów.
Początek drugiej odsłony należał jednak do graczy z Torunia. Rzuty Umeha, Mbodj'ego i Cela szybko zniwelowały prowadzenie Anwilu do trzech punktów. W tej fazie gry wynik „trzymał” Broussard, którego indywidualne akcje wlewały nadzieję w serca kibiców. Gra Rottweilerów uspokoiła się nieco po czasie wziętym przez Igora Milicicia, a celne rzuty Michalaka i Lichodieja ponownie pozwoliły wyjść na zdecydowane prowadzenie. Choć torunianie trafiali i śmiało poczynali sobie pod atakowaną tablicą, to po drugiej stronie szalał Simon, którego rzuty z dystansu podrywały publiczność i windowały wynik. Dopiero w końcówce Twardym Piernikom udało się zniwelować stratę do 7 punktów.
Na drugą odsłonę spotkania kibice w Hali Mistrzów i sympatycy basketu w całej Polsce musieli nieco poczekać. Z powodu awarii transformatora... zabrakło prądu. Usuwanie awarii trwało do 19:25. Dopiero wtedy drużyny wróciły do gry.
Lepiej tą nieoczekiwaną przerwę znieśli torunianie, którzy potrafili zmniejszyć przewagę gospodarzy do 4 punktów. Anwil opanował jednak sytuację i dzięki skutecznej grze w ataku Almeidy i Łączyńskiego (8 punktów w III kwarcie) ponownie oddalił się od rywali. Zacięta walka trwała w najlepsze a Polski Cukier mozolnie odrabiał przewagę. Ważne punkty z dystansu zdobył jednak Simon, w kontrze po przechwycie Michalaka trafił Almeida i na tablicy wyników ukazał się wynik 73:63 dla Anwilu.
10 punktów przewagi, z takiego pułapu zaczynał Anwil decydującą kwartę. I taki dystans udawało się utrzymywać przez pierwsze minuty. Na sześć minut przed końcem cztery ważne punkty zdobył Czyż (pierwsze w tym spotkaniu) i wyprowadził Anwil na 14 punktów przewagi. Co istotne, takie prowadzenie udawało się utrzymać przez kolejne minuty. Przed włocławianami otworzyła się szansa na to, by przedłużyć finałową serię. W przeciwieństwie do meczu numer cztery, tym razem podopieczni Igora Milicicia nie wypuścili z rąk tej okazji.
W piątek o 20:00 ostatni mecz o medal.
Komentarze (0)