Zajmujący pierwszą pozycję po rundzie zasadniczej Anwil był zdecydowanym faworytem ćwierćfinałowego pojedynku z PGE Spójnią. Był, bo włocławianie sprawili największą chyba niespodziankę w dziejach PLK, przegrywając ostatni kluczowy pojedynek i żegnając się z rozgrywkami.
Przed piątym, decydującym meczem we Włocławku kibice Anwilu mogli mieć w tyle głowy wspomnienie sprzed 7 lat, kiedy startujący z pierwszego miejsca włocławianie przegrali ćwierćfinałowy pojedynek z Czarnymi. Niestety historia ponownie pokazała, że lubi się powtarzać.
Od samego początku wtorkowego spotkania w grze podopiecznych Przemysława Frasunkiewicza widać było ogromną nerwowość. Stawka spotkania zdawała się nieco paraliżować włocławian. W efekcie goście rozpoczęli od szybkiego 0:11. Anwil wrócił do gry, jednak jedyne co byli w stanie osiągnąć gracze z Włocławka to minimalne zmniejszenie strat, by po 10 minutach na tablicy pojawił się wynik 21:27. Co prawda w drugiej odsłonie spotkania Rottweilery doprowadziły do remisu, ale już po chwili goście znów byli na prowadzeniu i na przerwę drużyny schodziły przy wyniku 41:45.
Trzecia kwarta to popis ofensywy gości. Którzy odjechali włocławianom na 11 punktów. Anwil ponownie walczył i ponownie niwelował przewagę, ale przypominało to syzyfowe prace. Goście wciąż utrzymywali kilkupunktowe prowadzenie i nic nie wskazywało na to, by obraz gry miał się zmienić, zwłaszcza, kiedy na początku czwartej kwarty za trzy trafił Grudziński wyprowadzając ekipę ze Stargardu na 9 punktowe prowadzenie (59:68). To wyraźnie zmobilizowało włocławian, którzy rzucili się w pogoń za rywalami. Na trzy minuty przed końcem zbliżyli się nawet na dystans jednego punktu, jednak rywale celnie odpowiadali na trafienia włocławian. Sensacja stała się faktem. Anwil przegrał z PGE Spójnią 77:81 i żegna się z rundą play off.
Komentarze (0)