Nieprawdopodobna trzecia kwarta dała Anwilowi prowadzenie w serii i komfort przed kolejnym spotkaniem finału. 96:86 to wynik trzeciego spotkania finałowej serii EBL. Serii, w której Igor Milicić udowadnia, że nie wie, iż się nie da. Pod nieobecność kontuzjowanych Ignerskiego i Sobina podkoszowi Torunia wciąż nie mogą stać się atutem zespołu trenera Mihevca.
Zaczęło się jednak źle. 10 do 0 dla gości z Torunia,to nie był wynik jakim miało rozpocząć się pierwsze finałowe spotkanie w Hali Mistrzów. Dopiero ponad cztery minuty po rozpoczęciu gry strzelecką niemoc włocławian (0 na 10 z gry) przełamał Almeida. Rottweilery przebudziły się z koszmarnego snu i zaczęły gonić rywali. Sześć punktów Lichodieja pozwoliły na zbliżenie się do Polskiego Cukru (9:10). Torunianie jednak nie pozwolili sobie na utratę prowadzenia i po 10 minutach prowadzili 20:25. Tym razem równie ważna co swoboda pod koszem, była skuteczność Twardych Pierników z dystansu, której brakowało torunianom w meczu numer 2.
Druga kwarta nie pozbawiła skuteczności zza łuku przyjezdnych, kiedy na „dzień dobry” trafili Cel i Diduszko. Skuteczne akcje Zyskowskiego i Lichodieja (grającego z konieczności na pozycji centra) pozwoliły utrzymywać niewielką stratę do rywali (30:34 w trzeciej minucie kwarty). Po chwili pięć punktów powracającego z ławki Szewczyka ponownie przybliżyła Anwil na jeden punkt (35:36). Na prowadzenie udało się wyjść po fenomenalnym wsadzie Almeidy, na trzy minuty przed końcem kwarty. Trafienie za trzy Szewczyka i celny rzut wolny Almeidy dały 6 punktów przewagi Rottweilerom. Co warto odntować w końcówce kwarty swoje pierwsze punkty w serii play off zdobył Czyż, po kontuzji Ignerskiego, nieoczekiwanie jeden z najistotniejszych graczy w mocno ograniczonej rotacji Anwilu. Ostatecznie Anwil wygrywał po pierwszych dwudziestu minutach 47:40.
Anwil utrzymywał prowadzenie po przerwie, I nie ograniczył się do tego Za sprawą nieprawdopodobnego festiwalu trójek Łączyńskiego, Simona (x2) i Szewczyka (x2) i Zyskowskiego sięgała ona nawet 15 punktów (62:50 na cztery minuty przed końcem kwarty). I... wciąż rosła. Akcja 2+1 Czyża, po chwili podobny wyczyn Simona i kolejna „trójka” Chase'a. To była nieprawdopodobna kwarta Anwilu. Katem Polskiego Cukru był Simon i Szewczyk, swoje cegiełki do pokonania torunian dołożyli jednak wszyscy gracze z Włocławka, jacy pojawili się na parkiecie.
Ostatnia kwarta, przy prowadzeniu 21 punktami wydawała się już tylko formalnością dla Włocławian. Nie tyle z powodu wyniku, co tego, że torunianie wydawali się oszołomieni trzecią kwartą w wykonaniu Anwilu, podobnie jak rozentuzjazmowane trybuny. Dopiero w połowie kwarty gracze z Torunia zdołali otrząsnąć się z marazmu a w grze włocławian pojawiło się rozkojarzenie. Gracze Anwilu nie trafiali, zaś torunianie z wolna odrabiali przewagę. Nie starczyło jednak czasu.
Kolejny mecz w którym włocławianie potrafili ograniczyć ilość strat (7 przy 15 Polskiego Cukru), Kolejny mecz, w którym nie istnieli liderzy zespołu z Torunia (Lowery 4 pkt.). Kolejny mecz w którym wyłączono podkoszowych Polskiego Cukru i kolejne, drugie zwycięstwo. To krótkie podsumowanie występu włocławian, w których szeregach znakomite spotkanie rozegrali Simon i Szewczyk. Czwarte spotkanie serii już w czwartek o 18:00.
Komentarze (0)