Mecz czternastej w tabeli Spójni (która dotąd wygrała tylko jedno spotkanie) z mistrzowskim Anwilem, powinien być dla włocławskiego kibica ucztą dla oka i miłym wejściem w listopadowy weekend. Ten sam kibic jednak powinien pamiętać, że początek sezonu w wykonaniu Anwilu przekonujący nie jest i mecze dobre przeplatane są spotkaniami o jakich najrozsądniej byłoby zapomnieć. Piątkowa gra zapisała się zdecydowanie bliżej drugiej kategorii.
O ile dotąd gracze Anwilu zazwyczaj wchodzili w mecz dobrze, by po upływie dwudziestu minut stracić impet i pomysł na grę, tym razem w pierwszej części spotkania sprawiali wrażenie graczy, którzy choć na parkiecie są, to niekoniecznie wiedzą po co.
To był początek jak z koszmaru. Brak skuteczności Anwilu i koncertowa gra przeciwników. Gdyby oceniać potencjał obu drużyn po pierwszych minutach spotkania, trudno byłoby jednoznacznie stwierdzić, która z nich ma europejskie aspiracje. Po sześciu minutach gry stargardzianie prowadzili już 23 do 5 i nic nie wskazywało na to, by podopieczni Igora Milicicia mieli pomysł na to, jak ten stan rzeczy zmienić. A jednak - wyraźna poprawa gry w obronie, nieco lepsza skuteczność i seria 8:0 pozwoliła na zmniejszenie strat. Ostatecznie po pierwszej kwarcie włocławianie przegrywali dziesięcioma punktami.
Druga część gry początkowo upływała pod dyktando gospodarzy. Siedzącego na ławce Łączyńskiego (odpoczynek) dobrze w dostarczaniu piłek zastąpił Marković, punktował Kostrzewski a wszechstronny Simon walczył na tablicach i na pięć minut przed końcem połowy Anwil przegrywał już tylko 3 punktami, by po kilkudziesięciu sekundach... Przegrywać różnicą 10 oczek po rzutach Pamuły i Hickeya. Stratę trzeba było odrabiać niemal od początku. Nie udało się. Do szatni w lepszych nastrojach udali się gracze trenera Koziorowicza, prowadząc 46 do 41.
Po przerwie obraz gry początkowo nie uległ zmianie. Anwil atakował usiłując zniwelować przewagę, ale Spójnia trzymała dystans i korzystała z nadarzających się okazji, dzięki czemu na moment jej prowadzenie wzrosło nawet do 10 punktów. Włocławianie nie dawali za wygraną i konsekwentnie zbliżał sie do przeciwników. Wreszcie, po 29 minutach gry akcją 2+1 Wadowski najpierw doprowadził do remisu, by po chwili wyprowadzić Anwil na jednopunktowe prowadzenie po celnym osobistym. Włocławianie wygrali tę część gry 18 do 11 i po 30 minutach prowadzili 2 punktami (59:57).
Czwarta odsłona spotkania trzymała w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Żadnej z drużyn nie udawało się wyjść na większe niż czteropunktowe prowadzenie a wynik zazwyczaj bliski był remisu. Na 38 sekund przed zakończeniem spotkania na tablicy widniał wynik 75:75, wtedy jednak za trzy trafił Pamuła i stało sie jasne, że o zwycięstwo gospodarzy będzie niezwykle trudno. Anwil jednak walczył. Na doprowadzenie do remisu, na 10 sekund przed końcem szansę miał Simon, wykorzystał jednak tylko jeden z dwóch wolnych. Po chwili jednak strata Frasia wlała nadzieję w serca kibiców Anwilu. Jednak juz za moment złe podanie Simona przekresliło wszelkie szanse na zwycięstwo. Anwil po słabej grze przegrał to spotkanie 81 do 80.
Komentarze (0)