Spotkanie Anwilu z Polskim Cukrem musiało być emocjonujące. I było. Derby dwóch zespołów, które w tym sezonie mierzą wysoko i za sobą mają już pierwszy bój o stawkę (rozegrany w Gnieźnie mecz o Superpuchar Polski zakończył się zwycięstwem podopiecznych trenera Mihevca) przyciągnęło na trybuny niemal komplet publiczności, w tym liczną i głośną ekipę kibiców z Torunia.
Początek spotkania był była wyrównany przez pięć minut. Później do głosu doszli włocławianie, którzy od stanu 11:11 za sprawą Łączyńskiego, Simona i Zyskowskiego wyszli na osmioopunktowe prowadzenie. Torunianie nie dawali jednak za wygraną i zdołali jeszcze w tej kwarcie doprowadzić do remisu po rzucie Śniega na 55 sekund przed końcem.
Druga część gry rozpoczęła się od koncertu Sobina i Kostrzewskiego, którzy praktycznie samodzielnie wyprowadzili Anwil na 10 punktowe prowadzenie. Kiedy do tego duetu dołączył Zyskowski przewaga włocławian sięgnęła czternastu punktów. Wydawało się, że Rottweilery odnalazły właściwy rytm i Polski Cukier stanowić będzie tło dla dobrze dysponowanych gospodarzy.
Na drugą połowę spotkania Anwil wychodził z jedenastopunktowym prowadzeniem, którego przez pierwsze minuty nie potrafił powiększyć. Nerwowość i nieskuteczność towarzyszyła zresztą graczom obu ekip. Dość powiedzieć, że przez pierwszych pięć minut kwarty włocławianie zdobyli zaledwie jeden punkt i gdyby nie to, że i torunianie nie grzeszyli skutecznością, podopieczni trenera Milicicia już wtedy byliby w poważnych tarapatach.
Nieskuteczność torunian nie mogła jednak trwać wiecznie. Powoli, ale systematycznie zbliżali się do Anwilu. Na nieco ponad minutę przed końcem, po kontrze i punktach Mbodjego przewaga stopniała do czterech punktów. I choć celnym lay upem popisał się w odpowiedzi Lichodiej, nie wystarczyło to do uspokojenia sytacji. Ostatecznie gracze Anwilu schodzili z parkietu zaledwie z trzypunktową zaliczką. Ten mecz miał trzymać w napięciu do ostatnich sekund.
Czwarta kwarta rozpoczęła się źle dla włocławian. Gracze trenera Milicicia wciąż nie moli odnaleźć swojej skuteczności, przeciwnicy zaś wyraźnie poczuli, że w tym spotkaniu stać ich na zwycięstwo. Punktujący bezlitośnie Gruszecki trafił dwie ważne trójki, swoje dołożył Sulima i to torunianie prowadzili już pięcioma punktami. W ekipie Anwilu w tej części gry ciężko byloby wyróżnić jakiegokolwiek gracza. Zawodziła skuteczność, pojawiały się złe decyzje w rozegraniu i straty. Tymczasem przeciwnicy spokojnie grali swoje. Kibice w Hali Mistrzów z niepokojem patrzyli w stronę tablicy wyników, gdzie w pewnym momencie, po rzucie Mbodjego widniał wynik 56:63.
Derby rządzą się jednak swoimi prawami i nawet ta przewaga, nie gwarantowała zwycięstwa. Wreszcie za trzy trafił Lichodiej a kiedy ten sam gracz po chwili popisał się wsadem Anwil doprowadzil do remisu na dwie minuty przed końcem. Torunianie odpowiedzieli dwoma trafieniami Sulimy. Na szczęście dla Rottweilerów w końcówce odnalazł się Łączyński. Kapitan Anwilu najpierw trafił ważną trójkę, by później po faulu Lovery'ego trafić oba rzuty osobiste. Anwil prowadził jednym punktem 68:67. Emocje sięgnęły zenitu.
Na dwadzieścia sekund przed końcem ponownie faulowany Łączyński trafił jeden z dwóch rzutów osobistych. W odpowiedzi faulowany Śnieg trafił dwa razy i na 13 sekund przed końcem mecz zaczął się od nowa. W ostatniej akcji meczu rzutu na miarę zwycięstwa nie wykorzystał Łączyński, zwycięzcę miała wyłonić dogrywka. Twarda gra punkt za punkt trwała przez trzy minuty. Wtedy ważną trójkę trafił Diduszko i Twarde Pierniki na minutę przed końcem prowadziły już czterema punktami. Pogoń włocławian nie przyniosła powodzenia. Derby wygrali goście z Torunia.
Czego zabrakło? Najwyraźniej konsekwencji w grze i utrzymywania tempa oraz koncentracji. to był kolejny już mecz Anwilu, w którym mogliśmy oglądać dwa różne zespoły - ten potrafiący kontrolować wydarzenia na boisku i ten popełniający niewymuszone błędy, straty i na domiar złego rażący nieskutecznością. Tej stabilności i konsekwencji w grze Rottweilerom wciąż brakuje.
Komentarze (0)